Zamek w Człuchowie był większy niż bytowski. Porównywano go
nawet z Malborkiem. Toteż czterdziestu pieszych Polaków,
przysłanych tu przez wodzów w ostatni wtorek lipca wcale nie liczyło na tak
spektakularne zwycięstwo. Mieli tylko, jak pisał współczesny
tym wydarzenim kronikarz Jan Długosz, "spróbować szczęścia i odzyskać
zamek, albo gdyby to się nie udało, urwać co przeciwnikom ze
zdobyczy".
Tymczasem wydarzenia potoczyły się jak w sensacyjnym filmie:
Nasi pojawiają się przed zamkiem. Dowódca prokrzyżackiej załogi
Marcin Sycowic (Zitzewitz?) zbiera wszystkich obrońców, wyjeżdża
z zamku i śmiało kontratakuje. Wykorzystuje to dwóch propolskich
księży (Pomorzanie), nauczyciel i kilku uczniów. Zatrzaskują
bramy, aby obrońcy nie mogli wrócić, po czym sieciami na ryby
"wyławiją" z lochów niejakiego Jurka Dąbrowskiego (bardziej znany jako Jerzy z Dąbrowy) i 16
uwięzionych polskich rycerzy. Prokrzyżaccy obrońcy byli
zdezorientowani. Długosz: "Przerażeni tak nagłą przygodą i
niebezpieczeństwem, nie wiedząc, co pierwej mieli czynić, czy
odpierać piechotę, czy szturmować do wyższej części zamku, żeby
go odzyskać, bez obuwia i ledwo w pół okryci, wymknąwszy się z
niższej części zamku uciekli w okolicę słupską (...)."